Umówiłem się z liderem Armii na wywiad po koncercie jego zespołu w klubie Kwadrat. Budzy czekał na mnie w swojej kanciapie za sceną, wyluzowany i wyraźnie zadowolony z ciepłego przyjęcia przez krakowską publiczność.
Pretekstem do rozmowy było XXV-lecie Armii, które w tym roku zespół świętuje podczas licznych koncertów. W Krakowie Budzy i spółka wstąpili wraz z Izraelem i był to jeden z najbardziej energicznych i pozytywnych koncertów tego roku w jakim miałem przyjemność brać udział. Poniżej zapis naszej pogawędki, która w głównej mierze dotyczyła historii Armii.
Po pierwsze – dzięki za energetyczny koncert! W odniesieniu do Waszej rocznicy od razu przychodzi mi na myśl inna polska grupa, Perfect, który obchodzi w tym roku 30-lecie działalności. Podczas gdy oni jawią się trochę jako relikt rockowy, tak Armia ciągle się rozwija. Skąd w Was tyle energii?
Cóż, ciężko jest powiedzieć, skąd bierze się energia, pomysły… Wiesz, my nie jesteśmy skamieliną, nie gramy odgrzewanych kotletów, tylko ciągle tworzymy coś nowego. Najlepszym dowodem jest rok poprzedni, kiedy wydaliśmy dwie płyty, co na polskim rynku jest ewenementem. Ja nie tworzę muzyki jako takiej, ja tworzę sztukę, dlatego zawsze powstaje coś nowego, oryginalnego.
PRZESZŁOŚĆ
Prześledźmy zatem historię Armii płyta po płycie. Czy tworząc płytę „Antiarmia” od razu założyliście sobie, że będzie to punk rock z elementami symfonicznymi?
Ogólnie rzecz biorąc nie mieliśmy założeń, ale… Powiedziałem Robertowi Brylewskiemu, który zaproponował mnie i Sławkowi Gołaszewskiemu stworzenie zespołu, że ja chcę grać tak, jak leci wstęp utworu Izraela „Idą ludzie Babilonu”, który bardzo mi się podobał. Robert jak widać wziął to sobie do serca.
Tak naprawdę pierwszym utworem w stylu „armijnym” jest „Jeżeli…” wydany na składance „Jak punk to punk” (Tonpress, 1986 – przyp. jg), a późniejsze są już tylko jego konsekwencją.
Na pierwszej płycie śpiewasz jeszcze „siekierowo”, dziko. Czy wynikało to z tego, iż postanowiłeś sobie: „jestem punkiem i śpiewam jak punk” czy też po prostu nie miałeś zdefiniowanego stylu w jakim chcesz śpiewać?
Ja nie miałem wtedy wyrobionego stylu. Wiesz, byłem świeżo po Siekierze i prawdę mówiąc nie umiałem śpiewać. Po prostu się darłem. Tak naprawdę dopiero po płycie „Legenda” zacząłem zwracać na to uwagę.
Przejdźmy więc do wywołanej przez Ciebie „Legendy”. Jeden z dziennikarzy określił ją mianem „prawdopodobnie jedynego wkładu Polaków w historię światowego rocka”. Próbowaliście wyjść z tą płytą zagranicę?
Polskim zespołom rockowym jest bardzo trudno przebić się na zachodzie, jak to mówią – jest to włażenie drzewa do lasu. Próbowaliśmy co prawda nagrać tą płytę po angielsku, ale niezbyt nam to szło, a i ja nie miałem do tego serca, więc się nie udało. Niemniej jednak ta płyta jest znana na świecie w środowisku muzyków punkowych. Znają ją muzycy New Model Army, Killing Joke, podobno nawet Jello Biafra także ją ceni. Gdy nie tak dawno graliśmy w Nowym Jorku na nasz koncert przyszło dużo Amerykanów i pytali czy to jest ta stara Armia od „Legendy”? Jak widać – skądś nas znają. Wiesz, kto chce, może ją sobie posłuchać w Internecie (śmiech).
W książce „Radykalni” wspominasz, że w tamtym okresie przeżyłeś nawrócenie. Znaczna część fanów, delikatnie mówiąc, nie była tym zachwycona. A jak to wyglądało wewnątrz zespołu?
Cóż, takie zachowania zawsze budzą reakcję zarówno wśród publiczności jak i kolegów z zespołu. Ale ja jakoś specjalnie nie chcę do tego wracać, mówić że ktoś mnie prześladuje czy coś w tym stylu. Taka publiczna deklaracja, z którą ja się przez pewien czas obnosiłem musi nieść za sobą kontrakcję.
Następna płyta jaką wydaliście to „Czas i byt”. Jak z perspektywy czasu oceniasz sens nagrywania tych samych numerów na nowo?
A dlaczego mielibyśmy tego nie robić? (śmiech) Naszym założeniem było poprawienie brzmienia, szczególnie kawałków z pierwszej płyty i uważam, że to nam się udało. Wiadomo, nie jest to może jakaś ważna pozycja w naszej dyskografii , niemniej jednak ja się jej nie wstydzę. Bardzo dobrze, że powstała.
Czy tworząc następną płytę, „Triodante”, wykonując woltę stylistyczną, nie obawialiście się, że strzelacie sobie w stopę (i nie chodzi mi tu o ówczesnego perkusistę grupy :-))?
Nigdy nie myślałem o tym co ludzie powiedzą. Mnie to nie obchodzi. Ja nie gram pod publiczkę, tylko to co we mnie siedzi; a już jak ludzie to przyjmą… Płyta „Triodante” dopiero po jakimś czasie została doceniona. Według mnie ta płyta wyprzedziła swoją epokę, przynajmniej w Polsce.
Poniekąd próbowaliście wyprzedzić epokę tworząc widowisko muzyczne dla Telewizji Polskiej, ale zdaje się nie jesteście z niego zadowoleni…
Nie, nie jesteśmy z niego zadowoleni… Wiesz, to jest bardzo trudne do zrobienia… Niemniej ja odnosząc się do całości projektu „Triodante” jestem bardzo dumny. Już sam fakt, że zespół rockowy porywa się na takie przedsięwzięcie, inspiruje się Dante, śpiewa poezję i fragmenty prozy Becketta – to jest wydarzenie na skalę światową, dlatego sama decyzja o podjęciu tego wyzwania jest według mnie aktem odwagi. Tak więc z płyty jestem bardzo zadowolonym, natomiast z widowiska już niekoniecznie…
Po przygotowaniu płyty „Duch” mieliście problemy ze znalezieniem wydawcy dla niej, głównie ze względu na treści chrześcijańskie jakie zawiera. Czy nie miałeś w tamtym momencie myśli, by rzucić to wszystko i skupić się na 2Tm2,3, które w tamtym czasie się tworzyło?
Nigdy nie miałem myśli, żeby rzucić Armię. Wtedy zaczął grać z nami Popcorn (Darek Popowicz, znany też z Acid Drinkers – przyp. jg) i uważam, że stworzyliśmy bezbłędny materiał. Przecież on dostał nawet nagrodę od magazynu branżowego „Gitara i bas” nagrodę za płytę „Duch”. A to całe towarzystwo w firmach wydawniczych odrzucało ten materiał w związku z głupimi uprzedzeniami co do treści…
Właśnie, szufladkowano Was wtedy jako „chrześcijański metal”. Ty nie za bardzo jesteś z niej zadowolony…
Po pierwsze, Armia nie jest zespołem metalowym. Co prawda „Duch” brzmi metalowo, ale to co jest najważniejsze – nasze nastawienie – nie było metalowe. Poza tym nie ma czegoś takiego jak chrześcijański rock czy metal. Chrześcijańskie były treści, nie muzyka.
Następna płyta, „Droga”, jest już bardziej rozstrzelona stylistycznie. Pojawiają się też na niej tematy, których do tej pory nie poruszałeś, na przykład dzieciństwo…
Tak, na płycie „Droga” zaczęła się moja przemiana jako tekściarza. Pojawiają się tam teksty osobiste, intymne wręcz, takie jak wspomnienia z młodości. Później rozwinąłem to na płytach solowych.
Jeszcze bardziej dosłowny byłeś na płycie „Pocałunek mongolskiego księcia”, gdzie po raz pierwszy tak bezpośrednio śpiewasz o miłości, jak choćby w utworach „Ukryta miłość” czy „Śmierć w Wenecji”.
Tak, zgadza się. Chciałem być bardziej dosłowny. Wtedy przechodziłem przez granicę czterdziestego roku życia i takie tematy i ten styl pisania był dla mnie ważny i odpowiedni. To się później rozwinęło na „Der Prozess”.
Na „Pocałunku mongolskiego księcia” znajdują się dwa covery: „W kamień zaklęci” zespołu 2+1 i „Sodoma i Gomora” Misty In Roots. Czy myślałeś kiedyś by nagrać coś w stylu „Fish Dicka” Acidów?
Nigdy, to strata czasu. Dla mnie to objaw impotencji czy czegoś (śmiech). Co do tych dwóch kawałków to: ja jestem fanem zespołu 2+1 i zawsze chciałem nagrać utwór „W kamień zaklęci” na swojej płycie. A „Sodomę i Gomorę” wykonywaliśmy już wcześniej na koncertach, więc tak wyszło, że umieściliśmy ją na płycie.
Płyta „Ultima Thule” jest powrotem do ostrzejszego brzmienia. Czy jest to wynikiem Waszego znudzenia się łagodniejszym graniem, czy też może jest to pokłosie Twojego udziału w projekcie Trupia Czaszka i nagraniu płyty „Uwagi Józefa Baki”?
Słuszna uwaga, też mi się tak wydaje, ponieważ obie te płyty robiłem ze Ślepym (Maćkiem Głuchowskim, związanym na stałe z Acid Drinkers – przyp. jg) i one powstały właściwie równocześnie, dlatego siłą rzeczy się przenikały. Uważam, że ta płyta jest bardzo mroczna, jedna z najbardziej mrocznych w dorobku Armii i traktuję ją jak wstęp do tego, co wydarzy się na „Der Prozess”. Ja najbardziej jestem zadowolony z suity tytułowej.
Właśnie o nią miałem zapytać. Czy tworzenie półgodzinnego numeru to przyjemność czy mordęga?
Jakby to miała być mordęga, to ja bym tego nie nagrywał (śmiech). Ja lubię mieć przyjemność, a nie mękę. „Ultima Thule” podzieliliśmy na kilka części i mało tego – każda część wymyślona jest przez innego kolegę z zespołu. O, mnie na przykład bardzo się podoba psychodeliczne solo Kmiety i Ślepego. Graliśmy to parę razy na koncertach i sprawiało nam tą wielką frajdę.
Teraz trafiamy do roku 2009 i płyty „Der Prozess”. Dlaczego zdecydowałeś się na powieść Franza Kafki?
Szczerze to ja wcale się na nią nie decydowałem, ja ją po prostu po latach zdjąłem z póki i tak mnie wciągnęła, że stała się dla mnie źródłem inspiracji. Pomyślałem sobie, że ja też przeżywam swój proces i dlatego teksty na tej płycie nie dotyczą procesu Józefa K., ale właśnie Tomasza Budzyńskiego – mnie.
Czy ten proces się już zakończył?
Tak.
Widzę, że rezultat jest zgoła inny niż u Józefa K.
Tak, zakończył się dla mnie pozytywnie (śmiech). Chcę tylko powiedzieć, że każdy mężczyzna, który kończy czterdzieści lat i reflektuje sobie nad życiem, zdaje sobie sprawę, że jemu też wytoczono proces i że to nie są żarty. Ja swój proces opisałem na „Der Prozess” właśnie. Przez pewien czas graliśmy ją całą na koncertach, ale przestaliśmy to robić, bo zacząłem się bać o swoje zdrowie psychiczne. Tak bardzo się angażowałem, że byłem kompletnie wyczerpany po takim koncercie i mówiąc szczerze nie chciałem skończyć życia zbyt młodo jak niektórzy artyści. Teraz gramy tylko pojedyncze kawałki z tej płyty.
Niejako rozluźnieniem po tym doświadczeniu z pewnością była dla Ciebie płyta „Freak”. Czy najpierw powstała psychodeliczna koncepcja albumu, czy też jako pierwsze pojawiło się zaproszenie dla Roberta Brylewskiego?
Najpierw była koncepcja, ale po drodze spotkaliśmy się z Robertem na koncercie „Gajcy”. Zarówno my, jak i jego zespół 52um nagraliśmy piosenki na składankę „Gajcy”. Robert po tym koncercie podszedł do mnie i powiedział, że chętnie by trochę pograł z Armią, bo bardzo mu się podobał kawałek „Wczorajszemu”. Bardzo mnie to ucieszyło, tym bardziej, że Robert wyraził chęć wzięcia udziału w projekcie psychodeliczno-jazzowym. Płyta „Freak” to było w ogóle oryginalne doświadczenie, bo po raz pierwszy komponując utwory wyszliśmy zamiast od riffu, to od rytmu. Zaproszonym saksofonistom kazałem grać tak jak John Zorn, dopiero później przyszły gitary.
Nie wahałeś się wydać tego pod szyldem Armia?
Nie, dlaczego? Mnie zależało na tym, by na tej płycie zagrał i Robert, i Sławek Gołaszewski więc jest to jak najbardziej Armia. My na szczęście nie jesteśmy przywiązani do jednej stylistyki. Nie nagrywamy ciągle nowych „Legend”, tylko płyty dokładnie takie jakie chcemy i które nas satysfakcjonują. Przykładowo mieliśmy niedawno wejść z Trupią Czaszką do studia, by nagrać nową płytę, ale w ogóle mnie nie kręciło to, co powstało na próbach i na razie odkładamy ten projekt.
TERAŹNIEJSZOŚĆ I PRZYSZŁOŚĆ
Przejdźmy więc do teraźniejszości i przyszłości. W kwietniu tego roku pojawiła się informacja, że odszedł od Was Paweł Klimczak i…
Nie odszedł, tylko został wyrzucony, a to jest różnica. Ale proszę, nie zagłębiajmy się w ten temat.
Ok… Tak czy owak, czy to oznacza, że jest szansa na powrót do składu Armii Roberta Brylewskiego na stałe?
Wiesz, na koncertach na pewno nie, no chyba, że pojawią się szczególne okoliczności takie jak dzisiejsze, gdy gramy razem z Izraelem. Natomiast bardzo chętnie będziemy wspólnie nagrywać płyty.
11 czerwca tego roku odbył się specjalny koncert w Parku Sowińskiego w Warszawie z okazji XXV-lecia Armii. Czy jest szansa, że dostaniemy jakiś materiał z tego wydarzenia?
Tak, są takie plany. Ale najpierw muszą się ukazać książka i film, nad którymi pracowałem.
Właśnie o nie chciałem zapytać. Na jakim etapie produkcji jest film „Podróż na wschód”? I co będzie w książce „Soul Side Story”, która zapowiedziana jest na luty 2011?
Film jest już ukończony i będzie dołączony do książki. Będą one stanowiły integralną całość. Książka „Soul Side Story” jest poniekąd moją autobiografią, natomiast film „Podróż na wschód” będzie obrazem muzycznym, a nie biograficznym. Można nawet powiedzieć – fabularny (śmiech).
Chciałem jeszcze spytać Cię o Twoje dwa projekty. Najpierw o płytę solową – czy masz już jakieś plany?
Tak, myślę nad tym. W tym roku najważniejsze było dla mnie napisanie książki i skończenie filmu. Zrobiłem to i póki co odpoczywam, ale od przyszłego roku chcę się zabrać za płytę solową. Marzy mi się projekt minimalistyczny, z jak najmniejszą liczbą instrumentów.
Co z nowym 2Tm2,3? Już w zeszłym roku chodziły słuchy, że Robert Friedrich ma pomysł na nową płytę jego czadowego wcielenia.
Tak, nagrywa sobie, ale z Luxtorpedą – to jest jego nowy zespół. Także na nowego Tymka trzeba będzie poczekać przynajmniej do przyszłego lata.
Ok, a nowa Armia? Planujecie coś szalonego? Ja proponuję techno na dwie waltornie :).
(Śmiech) Czemu nie? Wiesz, nas po nagraniu płyty „Freak” nic już nie ogranicza. My jakby umarliśmy, ale zmartwychwstaliśmy w „Ader-sajdzie” (śmiech).
W takim razie czekam z niecierpliwością. Dzięki za wywiad!